wtorek, 10 września 2013

Epilogue "Give me love"

'It's too cold outside for angels to fly.'




            Przetarłem oczy, dostrzegając jasne promienie słońca, wkradające się do pokoju przez okno. Złoto wlało się do pomieszczenie, oświetlając każda pozostawioną luzem w nim materię. Mimo bałaganu, piękno porannej pogody było powalające. Uśmiechnąłem się lekko i podniosłem z łóżka. W ciszy przyglądałem się oślepiającemu niebu, było dziś naprawdę niezwykłe. Żadnej chmury, zakłócającej przejrzystość, tylko czysty błękit. Niespodziewanie uderzyła mnie myśl, że mógłbym pozostać tu na wieki, zestarzeć się, obserwując  budzącą się do życia przyrodę każdego kolejnego dnia. Przymknąłem powieki, delektując się niezmąconym spokojem, którego ostatnio było tak niewiele.
            W pokoju rozbrzmiał natarczywy dzwonek telefonu, wyrywając mnie z rozmyślań. Zmarszczyłem brwi, dziwiąc się kto mógł chcieć ze mną porozmawiać o szóstej rano. Spojrzałem na wyświetlacz wibrującej komórki. Na ekranie pokazywało się ‘Anne Styles’. Wzruszając ramionami, odebrałem.
            - Halo?
            - Louis? J-jezu, Lou, błagam przyjedź do szpitala najszybciej jak możesz. – Była całkiem roztrzęsiona, jej głos drżał, przez co ledwo rozumiałem jej słowa.
            - Co się stało? Ktoś miał wypadek?
            - H-harry przedawkował, jest w ciężkim stanie… nie wiadomo czy z tego wyjdzie. Proszę… - Natychmiast się rozłączyłem, słysząc jej słowa. W pośpiechu założyłem na siebie pierwsze lepsze ubrania i wypadłem z pokoju. Wybiegłem na ogród i prędko wsiadłem do samochodu. Nie zważałem na przepisy, jechałem tak szybko, na ile zakręty na drodze na to pozwalały.
Byłem w całkowitym amoku. Jak to Harry przedawkował? Dlaczego? Jak długo już tam jest? Gdzie są wszyscy? Dlaczego nie wiedziałem wcześniej? Kiedy to się stało? Jak to możliwe, że nikt nie zauważył…? Pytania krążyły mi po głowie, nie dają spokoju. Na myśl, że Harry może z tego nie wyjść, coś przewróciło mi się w brzuchu. Przełknąłem ślinę, odrzucając od siebie tę myśl i upychając ją na dnie umysłu. Z jakiego powodu chciał się zabić? Naprawdę czuł się tak źle, żeby kończyć ze sobą? Jezu, miał przed sobą całe życie, ma przed sobą całe życie. Wciągnąłem gwałtownie powietrze, kiedy fakty zaczęły powoli układać się w całość.
Przypomniałem sobie, jak Harry chcąc wejść do domu, wyżył się na Eleanor, nie mając właściwie żadnych podstaw, aby to robić. Zbulwersował się na sam je widok. Wypędzając dziewczynę, chciał pójść do siebie, ale go zatrzymałem, pytając dlaczego to zrobił. Mruknął coś, że nie może mi powiedzieć i zaszył się u siebie. Wtedy byłem na niego naprawdę wściekły, więc podążyłem za nim do pokoju i zacząłem się do nie niego dobijać. Uderzałem pięściami w zamknięte drzwi, żądając, aby wyszedł i wszystko wyjaśnił. Przez około piętnaście minut starałem się dostać do środka, ale słysząc, że całkiem mnie ignoruje, poddałem się. Co wydarzyło się dalej? Tamtego dnia więcej o tym nie myślałem; wpadłem do Eleanor przeprosić ją za jego zachowanie i… to wszystko. Następnego ranka w ogóle go nie widziałem, sądziłem, ze po prostu nie wychodzi z pokoju, jak miał to w zwyczaju czasem robić. Zapomniałem o tym wydarzeniu i dopiero dzisiaj dowiedziałem się co… co się stało. Prawdopodobnie u siebie w pokoju próbował popełnić samobójstwo, podczas gdy nikt tak naprawdę nie zainteresował się, co on ta, robi.
No właśnie. Dlaczego nikt starał się wyciągnąć go z pokoju? Dlaczego ja nie przejąłem się jego losem? Co się właściwie z nami stało? Od jak dawna przestaliśmy się przyjaźnić? Wiem, że od dłuższego czasu Harry ma problemy, ale nigdy nie sądziłem, że są aż tak poważne. Myślałem, że może jest ostatnio trochę bardziej stonowany niż zazwyczaj. Ale dlaczego to ostatnio trwa od jakiś dwóch lat? Z jakiego powodu zerwaliśmy praktycznie wszelkie kontakty? Dlaczego nagle przestałem się nim przejmować? Dlaczego nie śpimy już w jednym łóżku, nie robimy sobie śniadam, nie śmiejemy się razem, nie wychodzimy do klubów, wracając całkiem pijani…? Kiedy to wszystko się skończyło? Nie pamiętam, bym w  najbliższym czasie kiedykolwiek zastanawiał się nad nami, jako przyjaciółmi. Zacisnąłem powieki, gdy odpowiedź zaczęła się powoli nasuwać. Potrząsnąłem głową, nie to nie dlatego, nie wtedy, to się nie stało.
Zaparkowałem i w pośpiechu wpadłem do budynku. Skrzywiłem się; nigdy nie lubiłem szpitali ani właściwie żadnych budynków medycznych. Zapach lekarstw, ciężkie przypadki, wszechobecna sterylność, zapracowani doktorzy. To przyprawiało mnie o mdłości, ale teraz nie ma czasu na dziwne fobie, dopowiedziałem sobie w myśli. Podszedłem do czegoś w stylu recepcji, spoglądając na miło wyglądając kobietę, która zawzięcie coś pisała. Odchrząknąłem, zwracając na siebie jej uwagę. Podniosła wzrok i nagle poczułem niespodziewany ciężar, rosnący wewnątrz mnie. Miała zielone oczy. Zakręciło mi się w głowie od tego bystrego spojrzenie, jednak nie były to te zielone oczy, które w tej chwili pragnąłem ujrzeć.
- Mogę w czymś pomóc? – odezwała się. Jezu, dobrze, że nie miała ani odrobinę ochrypłego głosu. Spoliczkowałem się w myślach za te wszystkie uwagi i starałem się przestać zwracać uwagę na szczegóły, które nasuwały mi odpowiedź na każde pytanie, zadane sobie w samochodzie.
- Um, tak. Gdzie leży Harry Styles?  
Kobieta zaczęła coś wystukiwać na klawiaturze komputera i po chwili się odezwała, wciąż nie odwracając wzroku od monitora.:
- Sala 235, drugie piętro.
- Dziękuję – odparłem i już chciałem odejść, ale w tym momencie szatynka złapała mnie za nadgarstek i lekko go ścisnęła. Posłała mi współczujące spojrzenie, cicho mówiąc:
- On leży na OIOM’ie. – Puściła mają rękę i z powrotem wróciła do pracy. Przez chwilę spoglądałem na nią niedowierzając, ale widząc, że nie żartuje, ruszyłem na odział intensywnej opieki. Zacząłem powoli wspinać się po schodach, czując bolesne ukłucie w podbrzuszu. Miałem wrażenie, jakby ktoś mnie znieczulił i pozbył się całkowicie wszystkich emocji, które mogły jakkolwiek nade mną zapanować. Wszystkie myśli zniknęły. Niczym w amoku, w końcu dostałem się na odpowiednie piętro.
Obrzuciłem korytarz wzrokiem i dostrzegłem skuloną postać na krześle, która cicho łkała. Natychmiast ją rozpoznałem i podążyłem w jej kierunku. Złapałem ją za ramię, lekko je ściskając. Kobieta podskoczyła i głośno czknęła. Spojrzała na mnie zagubionymi oczami tak bardzo podobnymi do tęczówek jej syna. Rzucała mi się w ramiona i wybuchnęła płaczem. Zacząłem powoli głaskać ją po plechach, szperając do ucha uspokajające słowa, choć ani trochę w nie wierzyłem. Łzy spłynęły mi po policzkach i zmoczyły bluzkę mamy Harrego. Anne oderwała się ode mnie i starła kciukiem słone krople z moje twarzy. Przymknąłem oczy.
- Mogę go zobaczyć? – to co wydobyło się z mojego gardła, na pewno nie należało do mnie. Głos mi się załamywał, byłem na skraju rozpaczy. Brunetka pokręciła głową, nawet nie zdaja sobie sprawy, że poczułem się przez to jeszcze gorzej.
- Lekarz powiedział, że musi odpoczywać.
Westchnąłem cicho i podniosłem się z krzesła. Podszedłem do drzwi i przez szklaną szybę ujrzałem osobę, która w tej chwili zajmowała cały mój umysł. Chłopak był podpięty do miliona rurek, prowadzących do irytująco głośno pikającej aparatury.
Jezu Chryste.
Wyglądał tak bezbronnie. Ciemne włosy rozrzucone były na poduszce, kontrastując z jej nieznośną bielą. Powieki zamknięte zabraniały mi widoku tych zielonych tęczówek. Wszystkie uczucia powróciły. Strach, nerwy, poczucie winy, troska. Nie mogłem uwierzyć, ze naprawdę patrzę na niego z tej strony. Zawsze był taki wesoły, gdziekolwiek by nie przebywał wypełniał całą przestań swoją pozytywną energię. Brakowało mi tego szerokiego uśmiechu, ukazującego urocze dołeczki w policzkach. Ale czy zawsze taki był? Nie. Dlaczego? Już znałem odpowiedź na to pytanie. Brakujący element układanki nareszcie powrócił na swoje miejsce. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że naprawdę tak mogło być. Jak mogłem nie zauważyć? Jak mogłem być tak potwornie ślepy?! Każdego pieprzonego dnia było tak samo, a ja nawet nie chciałem tego zmienić. Złapałem się za głowę, znów czując napływające łzy. Tym razem nie było to spowodowane lękiem, lecz winą. Boże, to wszystko przeze mnie. Osunąłem się na ziemie, chowając twarz w dłoniach. Błagam, obudź się, obudź się, obudź się, obudź się. Powtarzałem te myśli jak mantrę.
Czyjeś donośne kroki przerwały moje łkanie. Uniosłem głowę, dostrzegając biegnącego lekarza i kilka pielęgniarek. Zszokowany patrzyłem jak wpadają do sali, krzątając się przy chłopaku. Głośne komendy doktora zagłuszało donośne pikanie aparatury. Krzyki, pikanie, krzyki, pikanie, krzyki pikanie. To wszystko doprowadzało mnie do szału, miałem wrażenie, że zaraz zwariuję. Podciągnąłem kolana pod brodę i znów ukryłem twarz. Nagle wszystko ucichło. Proszę, proszę, proszę, proszę. Niech to będzie to, co myślę, proszę, proszę, proszę. Lekarz wyszedł z Sali, kierując się w naszą stronę.
- Pani Styles? – zwrócił się do mamy Harry’ego. Nie mogłem nic odczytać z jego głosu, był pusty.
- Tak, to ja.
- Bardzo mi przykro, nie mogliśmy nic zrobić. Ilość tabletek w organizmie była zbyt wielka, nie dało się go uratować.
Nie. Nie. Nie. Nie, to się wcale nie dzieję. Rzeczywistość uderzyła we mnie niczym piorun. Słowa lekarza powoli docierały do mózgu, robiąc w nim całkowite spustoszenie. Nic już nie miało znaczenia. Zaśmiałem się histerycznie, przewracając się na podłogę i zanosząc płaczem. Anne klęknęła obok mnie, głaszcząc po policzku. Pociągała nosem, starając się powstrzymywać szloch, ale niespodziewanie wydarł sie on z jej gardła. Siedzieliśmy pod salą szpitalną tonąc we własnych łzach i wspomnieniach Harrego Stylesa.

***

            Pogrzeb ustalono na tydzień po śmierci Harrego. Przez ten czas nie spałem, nie jadłem, właściwie to jedyne, co określało to, że jeszcze w jakiś sposób żyję, to oddychanie. Nie mogłem  sobie tego wybaczyć to była moja wina i dobrze o tym wiedziałem. Nic nie mogłem teraz zrobić, nie mogłem naprawić potwornego błędu, który popełniłem, będąc zaślepiony tym, czego tak naprawdę nigdy nie było. Co dzień leżałem w ubraniach Harrego w jego pokoju, w jego zapachu, w jego myślach. Czułem się prawie jakbym był tam z nim. Było to zwykłe okłamywanie samego siebie. Harry odszedł, już na zawsze, a ja nie potrafiłem zrobić nic, aby temu zaradzić.
            Na pogrzebie zebrało się naprawdę wielu ludzi. Oprócz całej jego rodziny, chłopaków, mnie, były jeszcze osoby, których nigdy nie widziałem na oczy. Jednak nie stwarzało to żadnego problemu, jeśli tylko przyszli tu by oddać szacunek Harry’emu. Jego mama wygłosiła przemowę,  na której wszyscy się popłakali, wspominając tego cholernie wspaniałego dzieciaka z burza loków na głowie. Nie odzywałem się. Oczywiście złożyłem kondolencje każdemu z członkowi jego rodziny, lecz to było w zasadzie wszystko. Czekałem aż tłum odejdzie i zostanę z nim sam. Musiałem mu coś powiedzieć nie zależnie od tego, czy to usłyszy czy nie.
            Usiadłem na trawie, otwierając usta, aby zacząć, lecz ktoś niespodziewanie mi przerwał. Odwróciłem się, dostrzegają jego siostrę. Jej oczy były pełne łez, a twarz zmizerniała.
            - Louis. Ja… um – przerwała, czując napływający potok łez. Przez chwile doprowadza się do porządku, a następnie kontynuowała:
            - Harry zostawił list. Dla ciebie. Napisał przy nim, że możesz go przeczytać tylko ty, więc nie pozwoliłam nikomu innemu do niego zajrzeć. Ja oczywiście również go nie tknęłam, jednak myślę, że chyba wiem co… co tam jest. Przeczytaj to, proszę. – Podała mi zwinięta w rulon kartkę i odeszła, zostawiając mnie samego. Drżącymi dłońmi rozwinąłem go i zacząłem, czytać. Już po kilku pierwszych słowach wybuchnąłem gorzkim płaczem. Czytając go, słone krople spadały na papier, lekko rozmazując słowa.
            Byłem potworem. Jak mogłem nie widzieć tego wszystkiego, tych tęsknych spojrzeń,  tych uśmiechów, które równie dobrze mogły oznaczać ‘przepraszam, poddaję się’. Przejeżdżałem wzrokiem po kolejnych linijkach tekstu, co raz bardzie upewniając się w przekonaniu, że Harry był cudownym człowiekiem, wręcz ideałem, a ja… ja. Nie mogłem znieść myśli o samym sobie. Moim ciałem wstrząsały dreszcze, spowodowane spazmatycznym płaczem. Dochodząc do końca, załamałam się i upadłem na grób, uderzają głową o kamienna płytę. Westchnąłem cicho.
            -  Harry. Jedyne, co jestem w stanie z siebie wydusić to ‘przepraszam’. Wiem jak głupie to jest, to przecież nic nie znaczy, bo prawdopodobnie mnie nawet nie słyszysz. Kiedy… kiedy zobaczyłem cię wtedy w szpitalu, takiego kruchego i bezbronnego, uświadomiłem sobie, ze ja też… ja też… cię kocham. Nawet nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo tęsknie za twoim uśmiechem, który rozświetlał całe pomieszczenie, w którym byłeś. Jak bardzo brakuje mi godzinnego przyglądania się twoim oczom o tak zielonej barwie, jakiej u nikogo innego nie spotkasz. Czyste szmaragdy. Jak bardzo chciałbym dotknąć twoich kręconych włosów, zanurzyć w nich twarz i wdychać ich piękny zapach. Tęsknię za dniami spędzonymi wyłącznie z tobą, napawają się twoją obecnością. Chciałbym, żeby to wszystko wróciło. Gdybym mógł dostać jeszcze jedną szanse, nie zmarnowałbym jej, obiecuję. Wiem, że teraz jest za późno. Jeśli tylko zrozumiałbym moje uczucia do ciebie nieco wcześniej, wszystko ułożyłoby się zupełnie inaczej, prawda?
            Przerwałem na moment, przyglądając się marmurowej budowie z wyrytym nazwiskiem Harrego. Obok było jego czarno-białe zdjęcie, wszczepione w płytę. Zbliżyłem się do jego uśmiechniętej twarzy i przytknąłem swoje usta do tych na fotografii. Pogładziłem lekko wyblakły policzek i uśmiechnąłem się przez łzy.
            - Tak bardzo cię kocham. Zrobiłbym teraz absolutnie wszystko, żeby przeszłość powróciła. Nawet jeśli oznaczałoby to zniknięcie z twojego życia, sprawiłbym, że znów będziesz szczęśliwy. Jestem straszny idiotą, jak mogłem nie… Musze ci o czymś powiedzieć. Zerwałem z Eleanor. Teraz to nie ma znaczenia, ale gdybyś tylko…  ja myślę, że nigdy jej nie kochałem. Nie tak jak ciebie. Prawdopodobnie ona coś do mnie czuła i czuje to nadal, ale ja po prostu  nie mogę… Kocham cię, Harry. Będę tu przychodził codziennie i ci to powtarzał, póki się nie zestarzeje. A może… chciałbym cię teraz zobaczyć. Myślę, że w najbliższym czasie się spotkamy. Nie bądź zły, proszę, nie umiem bez ciebie żyć. Kocham cię do końca i jeszcze dłużej.






*byłoby miło gdyby każdy, kto czytał to opowiadanie, zostawił po sobie komentarz. chciałabym zobaczyć, ile was tak naprawdę jest. proszę, zróbcie to choć ze względu na to, że to już epilog, naprawde to wiele dla mnie znaczy.
*teraz pragnę przeprosić WSZYSTKICH za to, że przez większość czasu rozdziały były dodawane z wielkim opóźnieniem. ogromnie mi przykro, czasem po prostu nie miałam czasu, bądź najzwyczajniej w świecie, zapominałam. mam nadzieję, że was to jednak nie zraziło x
*zdaję sobie sprawę, że to opowiadanie było dość specyficzne. gdyby się uprzeć, można by stwierdzić, że tak naprawdę wcale nie było tu Larry'ego. no cóż, ta historia została tak zaplanowana od samego początku, koniec również, więc strasznie przepraszam, jeśli nie było tym, czego się spodziewaliście. ucieszyłabym się, gdyby mimo tego, nadal sprawiało wam radość czytanie go. 
*na koniec chciałam serdeczne podziękować wszystkim czytelnikom - tym komentującym, jak zarówno tym, którzy nie pozostawiali po sobie śladu. liczy się dla mnie to, że znaleźliście chwilę, by czasem tu zajrzeć. ogromnie dziękuję również Justynie, która mimo tego że zdecydowała się odejść, nadal miała wielki wkład w to opowiadanie i bez niej tego wszystkiego by tu nie było. a wiec jeszcze raz: DZIĘKUJĘ :)

niedziela, 1 września 2013

Eleventh Chapter "Give me love"

‘It’s been written is the scars on my heart’



            Obracałem w palcach ostry przedmiot, zastanawiając się do czego został pierwotnie stworzony. Najprawdopodobniej ludzie produkowali te małe ostrza, aby następnie powszczepiać je do temperówek, bądź maszynek i wypuścić na rynek. Zapewne nie zdawali sobie jakie wielkie zagrożenie sprawili dla zdesperowanych nastolatków. W XXI wieku, gdy ktoś miał problem, nie dzielił się nim z innymi, nie pozwalał sobie pomóc. Starał się rozwiązać go sam poprzez ból fizyczny, który miał zagłuszyć psychiczne cierpienie. Problemy w rodzinie, w związku, w społeczeństwie czy gdziekolwiek indziej, najczęściej nie zostawały zauważane w porę szybko, co powodowało tak wielką ,i niestety stale rosnącą, liczbę samobójstw na świecie. Uciekając się do najgorszego wyjścia, wrażliwe osoby powoli znajdowały się na drodze do miejsca, gdzie nie ma łez czy pomyłek. Tak było łatwiej. Stawienie się twarzą w twarz z problemem, który ciążył ci na sercu, nie należało do najprostszych czynności i tylko nielicznym udawało się to zrobić, a naprawdę małej liczbie, na dodatek wyjść z tego zwycięsko.
            Ja zdecydowanie przynależałem do tej obszerniejszej grupy. Owszem, zdawałem sobie sprawę, że robię źle. Ale jaką miałem inną alternatywę? Powiedzieć mu, co czujesz prosto w  oczy i pogodzić się z konsekwencjami z tym związanymi, podpowiedział cichy głos w mojej głowie. Prychnąłem na tę myśl. Jasne, czemu nie, wystarczy podejść do osoby, która jest dla ciebie całym światem – pomimo tego, że od dłuższego czasu traktuje cię jak śmiecia, dopowiedziałem sarkastycznie – otworzyć usta i pozwolić, aby wyszły z nich dwa głupie słowa, które mogą zmienić wszystko. Na lepsze lub gorsze. Czy stracenie wszystkiego co jeszcze się ma, ostatniej deski ratunkowej, jest warte ryzyka? No cóż, powiadają: nie ryzykujesz – nie zyskujesz. Idiotyzm, jaką ja mam szanse zyskać? Jest równa zeru i dobrze o tym wiem, dlatego też jestem tchórzem i nie stawiam czoła problemom.
            Przyłożyłem metalowy przedmiot do delikatnej skóry nadgarstka i lekko po niej przejechałem. Z początku nic się nie stało. Dopiero po chwili spod rany zaczęła wypływać szkarłatna ciecz. Nadal nie czułem się usatysfakcjonowany, to kompletnie nie pomogło. Spróbowałem jeszcze raz; docisnąłem żyletkę do ręki najmocniej jak mogłem i zaciskając zęby, wykonałem szybki ruch dłonią w prawo. Z moich ust wydobył się niekontrolowany syk. Jaskrawa czerwień pomieszała się z czystą bielą… Wspaniały widok, lecz nie przynoszący ulgi. Westchnąłem zrezygnowany. Wciąż czułem się źle widząc, że okaleczanie nie pomogło. Nawet kiedy próbuję się zabić, to moje parszywe szczęście postanawia mi to utrudnić, zirytowałem się.
            Odkładając bezużyteczny przedmiot obok pisanego niedawno listu, sięgnąłem po jedno z trzech opakowań tabletek, które zabrałem z domu. Udało mi się je zdobyć tylko dzięki czystemu przypadkowi. Po zerwaniu z dziewczyna, Liam popadł w lekką depresję, co było lekko widoczne na koncertach. Zamknął się w sobie, niewiele mówił i praktycznie nie wychodził z domu. Zaczynając się o niego martwić, zaproponowaliśmy mu, aby udał się do lekarza po pomoc. Na początku dostał szału wrzeszcząc, że nie jest psychiczny i obrzucając nas takimi przekleństwami, jakich nigdy nie spodziewałem się usłyszeć z jego ust. Chłopakom udało się go uspokoić i wytłumaczyć że robimy to dla jego dobra. Ostatecznie udał się do psychiatry, u którego miał cotygodniowe spotkania. Menadżerowie ukrywali to tak, żeby informacje o członku najpopularniejszego boysbandu na świecie, uczęszczającego na terapie, nie dostały się do rąk wścibskich paparazzich. Zdziwiłem się, że rzeczywiście to wypaliło i nikt się nie zorientował. Liam szybko wyzdrowiał, bo tak naprawdę nie miał aż takiego ciężkiego przypadku; to było tylko lekkie załamanie, jednak na początku wydawał się być na tyle markotny i przybity, że lekarz przepisał mu antydepresanty. Brał je przez bardzo krótki czas, więc trzy niezużyte opakowania zostały w szafce, zapomniane przez wszystkich.
            Będąc na skraju rozpadu emocjonalnego, zabrałem je do siebie na wszelki wypadek. Chciałem ich wtedy użyć, ale stwierdziłem, że mogą przydać się na kiedy indziej. Miałem racje. Zachowałem je aż do tego dnia i jak na razie, jestem całkowicie usatysfakcjonowany, że tak postąpiłem. Zgon po takim przeciążeniu żołądka oraz zmieszaniu bardzo silnych leków, był oczywisty. Trzy pojemniczki pełne kolorowych pigułek drżały w moich dłoniach. Były wszystkim, czego kiedykolwiek potrzebowałem. Pomogą mi, wyleczą od bólu. Wspaniale, prawda? Nie. Przestań okłamywać samego siebie. Potrzebujesz czegoś innego, kogoś innego. Zaczniesz żałować, ale wtedy będzie już za późno. Wściekły na samego siebie, że pozwoliłem tym głupim myślom wypłynąć na wierzch, przycisnąłem dwa palce do rany po cięciu i wbiłem w nie paznokcie. Momentalnie zawyłem z bólu. Krzyczałem, dopóki nie poczułem jak złość całkiem ulatuje, zostawiając jedynie nieprzyjemne mrowienie po panicznym cierpieniu w okolicy nadgarstka. Oderwałem dłoń od zaczerwienionej skóry, głośno dysząc. Skrzywiłem się na widok dwóch śladów zostawionych w delikatnym miejscu. W końcu oderwałem wzrok od rany i zacząłem czytać instrukcje spożywania lekarstw. Najbardziej oczywiście zainteresowały mnie przeciwwskazania; miałem zamiar zrobić wszystko to, co zostało tam kategorycznie zabronione. Uśmiechnąłem się na myśl, że kiedyś Louis zapewne skwitowałby to wybuchem śmiechu i krótkim komentarzem ‘buntownik’. Odegnałem od siebie te myśli tak szybko jak tylko się pojawiły, nie mogłem zadręczać się tym, co było kiedyś, bo wiem, że to i tak nie wróci. Nawet gdyby to była ostatnia rzecz, której pragnąłbym ponad wszystko. Westchnąłem cicho.
            Odkręciłem wieczko opakowania i wysypałem kilka tabletek na dłoń. Miały podłużny kształt, coś pomiędzy elipsą a kołem. Ich kolory były bardzo różne, poczynając od jaskrawej żółci i kończąc na degustującym brązie. To naprawdę powinni przyjmować psychole, przeszło mi przez myśl. Jak mogli coś takiego zapisać Liam’owi? Przecież on był całkiem zdrowy, jedynie troszkę podłamany. Zdziwiłem się, że w ogóle to brał, będąc nim nie wziąłbym tego do ust, nawet gdyby mnie zmusili. Chociaż kto wie, może tylko udawał, że przyjmuje lekarstwa? To byłoby w jego stylu, jest mądry i najpewniej ostatecznie poradził sobie sam.
            Skarciłem się w myśli za marnowanie czasu, momentalnie przestając debatować o przyjacielu, którego i tak nigdy więcej już nie zobaczę. Oczy lekko zaszły mi wilgocią, lecz szybko je przetarłem, okłamując samego siebie, że to w ogóle nie miało miejsca. Wziąłem głęboki oddech i wrzuciłem pierwszą pigułkę do gardła. Poczułem gorzkawy posmak, ale w końcu udało mi się ją połknąć. Nic, żadnej zmiany. No tak, nie można spodziewać się cudu po jednej tabletce. Przechyliłem buteleczkę i wysypałem połowę jej zawartości do buzi. Przez chwilę miałem odruch wymiotny, ale stłamsiłem go, pozwalając lekarstwu swobodnie przepłynąć przez przełyk.

Co teraz robisz, Lou? Myślisz o mnie?

            Połknięcie każdej kolejnej pigułki przychodziło mi już dużo łatwiej. Prześlizgiwały się przez gardło i osadzały na dnie żołądka.  Po dłuższej chwili, odruch wyciągania następnej tabletki i skierowania jej w odpowiednie miejsce, był automatyczny. Zapomniałem o wszystkim. Byłem po środku wielkiej nicości, ja i pigułki, które powoli wyciszały mój nastrój.
            Sięgnąłem po kolejną, lecz potkał mnie zawód: opróżniłem już całe opakowanie. Nie zastanawiając się za bardzo, moja dłoń pochwyciła druga buteleczkę. Następne porcje lądowały w gardle tak jak poprzednie. Żadnych trudności.

Gdzie teraz jesteś? Ona jest razem z tobą, gdziekolwiek byś nie przebywał, prawda? Och, Lou, jesteś taki oczywisty. Znam cię lepiej niż samego siebie, dlaczego tego nie widzisz?

            Przed oczami stanęło mi całe życie. Kiedy bawiłem się w piaskownicy, kiedy dostałem pierwszą jedynkę w szkolę, kiedy pierwszy raz pokłóciłem się z mamą, kiedy tata od nas odszedł, kiedy spotkałem jego. Natychmiastowo moja uwaga skupiła się na ostatniej pozycji. Pierwsze spojrzenie, pierwszy uśmiech. Odwzajemniłem go, to oczywiste. Jakże mógłbym tego nie zrobić? Wyciągnięta dłoń, czekająca na uścisk. Pierwsze ‘hej’, pierwszy śmiech, pierwsze przytulenie.
Jesteśmy tam, ty i ja, ja i ty. Zanosimy się płaczem, bo sędziowie postanowili dać nam jeszcze jedną szansę łącząc naszą piątkę w zespół. Nie widzimy nikogo innego oprócz siebie nawzajem. Wpadasz w moje ramiona, mogę poczuć twój zapach, tak bardzo twój. Czujemy wszechogarniające szczęście, nie zdajemy sobie jeszcze sprawy jak to wszystko się potoczy. Ty nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo mnie zranisz. Gdybyś wiedział, nie zrobiłbyś tego, prawda? Jeszcze nie wiesz, że nadejdzie osoba, która zrujnuje mój świat, a podbuduje twój. Gdybyś wiedział, nie pozwoliłbyś jej na to, prawda? Jeszcze nie wiesz, że opuścisz mnie, zapomnisz, wyrzucisz ze swojego życia. Gdybyś wiedział, nie puściłbyś mnie, prawda? Proszę, powiedz, że byś tego nie zrobił.

Wciąż dobijasz się do mojego pokoju, po tym jak potraktowałem twoją dziewczynę? Nic nie mów, i tak wiem, że przestałeś. Teraz jedynie pragniesz ze mną porozmawiać, pomóc, mimo że nie takie rodzaju pomocy od ciebie oczekuję. Nie tego potrzebuję.

Czuję się tak bardzo samotny. Opuściłeś mnie, zawiodłeś, pozwoliłeś się załamać. Roztrzaskałeś moje serce na miliony drobnych kawałeczków, zapomniałeś, ale nie tęsknisz. Mimo wszystko to nadal nie jest twoja wina. Ja popełniłem ten błąd zakochując się w tobie, pozwalając sobie uwierzyć w coś, co nigdy nie miało racji bytu. Błagam, uwierz, że nie zrobiłeś niczego złego. Porzuciłeś mnie, potraktowałeś jak śmiecia i przychodziłaś prosił o nowy początek. Owszem, to jest prawda, jednak to nie ty jesteś tym, który się pomylił, wpadł w pułapkę losu. Nigdy nie będę potrafił cię o nic obwinić, wiesz o tym.
Tak bardzo cię kocham. Dlaczego jesteś dla mnie aż tak ważny? Co jest takiego w tobie, że oddałem ci moje serce niemal wyrywając je z piersi? Masz najwspanialsze tęczówki na świecie, mógłbym w nich tonąć każdego dnia. Były czasy, gdy pozwalałeś mi na to, nie wiedząc jak wiele znaczy to dla mnie. Nie wiem, czy po prostu się zorientowałeś, ale w pewnym monecie straciłem te możliwość. Twoje miękkie, kasztanowe włosy, będące zawsze w nieładzie. Chciałbym móc wplatać je między palce, głaskać cię po głowie. Tak wiele rzeczy pragnąłbym od ciebie, lecz jestem głupi sądzą, że pozwoliłbyś mi na którekolwiek z nich, wiedząc z czym to się wiąże.

Szukasz mnie? Dostałeś się do mojego pokoju i zastanawia cię, dlaczego uciekłem, czy porzuciłeś starania? Znów pytam znając odpowiedź. Czytam z ciebie jak z księgi, która na siłę próbujesz przede mną zamknąć. Szkoda, że znaczę dla ciebie tak mało, abyś odpuścił możliwość porozmawiania ze mną., Nie ma mnie tam, owszem. Ale domyśliłbyś się, gdzie jestem. Jesteś mądry, jednak nie chcesz mnie w swoim życiu, mylę się?

Pigułki silnie otumaniły mój umysł. Dwa opakowania to naprawdę sporo, biorąc pod uwagę, że działają w zatrważającym tempie. Moja dłoń odnalazła trzecie, ostatnie. Powoli wysypałem część na rękę i pozwoliłem dostać się do krwiobiegu  Następna porcja. Zacząłem mieć mroczki przed oczami. Czarne plamki zaślepiały widok. Jeszcze jedna i kolejna, kolejna, kolejna. Drżąca ręką obróciłem opakowanie do góry nogami, oczekując pigułek upadających na moją skórę. Jakże zdziwił mnie ich brak. Połknąłem już wszystko. Efekty były bardzo widoczne. Zapomniałem, że krzykiem mogę tu kogoś przywołać. Jednakże ból ogarniający moje ciało był nie do wytrzymania, rozchodził się po moich kończynach, zatruwając je paskudnym jadem.
             - Louis, Lou… - mamrotałem. Powieki zaczynały powoli się zamykać, lecz silnie z nimi walczyłem. – Proszę, pomóż mi. Gdzie jesteś? Louis, LOUIS! – wydarłem się. Całkowicie straciłem nad sobą kontrolę. Policzki przyozdobiły słone łzy, spływające w dół twarzy. -  BŁAGAM, POMÓŻ MI. ZABIERZ TEN BÓL, LOUIS, PROSZĘ… - gorzko zapłakałem, łamiącym się głosem. 
Ledwo podniosłem się z ziemi, ale na marne, z powrotem na nią upadłem, nie czując związanego z tym bólu. Zacząłem bić pięściami w podłoże, turlać się, krzyczeć.
- POMOCY, NIECH KTOŚ TU PRZYJDZIE! ZABIERZCIE TO, TEN BÓL, BŁAGAM, KTOKOLWIEK!
Nikt się nie zjawił. Wydzierałem się na marne, dławiąc płaczem. Rozwarłem usta i pozwoliłem im wykrzykiwać całkowicie bezsensowne słowa. To tak cholernie bolało. Dlaczego nikogo tu nie było? Dlaczego jego tu nie było?


Wszystko straciło sens. Upadłem na miękką trawę i skuliłem się, mając nadzieję, że to może mnie ochronić, jednak bezskutecznie się łudziłem. Wirowałem w miejscu, gdzie byłem całkiem sam, zdany na swoją łaskę. Ciemność otaczała mnie ze wszystkich stron. W oddali zauważyłem małe światełko. Zacząłem iść w tamtą stronę, aż w końcu puściłem się biegiem chcąc dotrzeć tam jak najszybciej. Nagle przystanąłem. Szafirowe tęczówki, tak bardzo znajome, ukazały się w zasięgu moich oczu. Uśmiechnąłem się lekko i nagle straciłem obawy. Przestałem czuć cokolwiek. Wszystko… ucichło. Nie widziałem już kompletnie nic, do moich uszu nie docierał żaden dźwięk. Tylko pustka.